Obawy mimo komfortu
Z jednej strony radość, że to już ostatni przystanek wyczerpującego maratonu, jakim jest Turniej Czterech Skoczni. Z drugiej olbrzymie emocje i nerwy związane z walką o końcowe zwycięstwo w tej prestiżowej imprezie. Przed nami zawody na skoczni w Bischofshofen.
Zaliczany do TCS konkurs obywa się tu tradycyjnie 6 stycznia, w święto Trzech Króli. Wielu zawodnikom duża, wkomponowana w zbocze góry skoczna nie kojarzy się dobrze. Wśród nich jest Adam Małysz, który długo z obawami podchodził do każdego startu w Bischofshofen.
– Ten obiekt nigdy mi nie pasował. Ze względu na to, że jest zupełnie inny niż wcześniej wspominane skocznie w Innsbrucku czy Garmisch-Partenkirchen. Ma bardzo długi rozbieg i długie przejście. Próg akurat nie jest tam długi, bo on bardzo szybko ucieka. Ale jest to spowodowane właśnie dojazdem do tego miejsca. Sporo się czeka na ten próg, naraz on ucieka i spadasz, próba zmarnowana – opowiada były skoczek narciarski, który w całej swojej karierze tylko dwa razy stał tu na podium.
Zawodnikom, nawet takiej klasy jak zdobywca czterech złotych medali mistrzostw świata, często trudno szybko przystosować się do obiektu o zupełnie innej charakterystyce. Nawet mimo świadomości błędów, nie są w stanie ich wyeliminować.
– Do takich warunków trzeba być zupełnie inaczej nastawionym i zupełnie inaczej reagować. W Bischofshofen nie ma gwałtownego rozpoczęcia odbicia. Jedzie się, jedzie długo, wjeżdża się w równie długie przejście, prawie przysypia na tym rozbiegu i wtedy nadchodzi moment odbicia. Który przegapiasz i po sprawie. Ja doskonale pamiętam, jaki miałem tam problem. Jadąc już we właściwej pozycji, docierając do tyle razy wspomnianego już przejścia, napierałem bardzo klatką piersiową w kolana. Robiłem tak, bo wydawało mi się, że nogi mi uciekają. Od momentu, kiedy kapnąłem się, że klatka musi zostać stabilna, zaczęło mi się tam skakać dużo lepiej. Choć też nie było łatwo – wspomina Adam Małysz.
Pracujący obecnie w Polskim Związku Narciarskim Wiślanin w 2001 roku jechał do Bischofshofen jako lider Turnieju Czterech Skoczni. W tym sezonie historia podobnie ułożyła się dla innego naszego reprezentanta, Kamila Stocha. Najlepszy aktualnie polski skoczek narciarski też ma sporą przewagę w klasyfikacji generalnej imprezy i teoretycznie jest w bardzo komfortowej sytuacji. Tylko katastrofa mogłaby odebrać mu zwycięstwo. W praktyce sprawa nie jest jednak taka prosta.
– Nie ukrywam, że bałem się przed tymi decydującymi zawodami. Zastanawiałem się, co to będzie? Oczywiście, byłem faworytem. Trzeba było tylko dobrze skoczyć. Jeśli zawodnik jest w formie, nic nie jest mu w stanie przeszkodzić, ale obawy są. To przecież tak prestiżowa impreza. Tylu kibiców czekało na mój sukces. Kolejna kwestia – to nie była moja skocznia. Nie lubiłem jej. Musiałem zrobić wszystko, by się przełamać. Później, w dalszej części kariery, w takich momentach powtarzałem sobie, że przecież w tym momencie jestem dobry w tym, co robię. I mam tylko wykonać kolejną próbę. Zdystansować się od tego, co wokół – rywali, fanów, oczekiwań. Koncentrowałem się na tym, co należało wykonać. A potem, kiedy byłem w formie, wszystko szło już z automatu. W Bischofshofen, mimo zdenerwowania, też się tak stało. Oddałem bardzo dobre skoki i zwyciężyłem w całym turnieju. Była to również zasługa mojej świetnej dyspozycji. Wtedy, skocznia, nawet trudna i nielubiana, nie jest w stanie przeszkodzić zawodnikowi. A to już w sumie bardzo wielka pomoc – podsumowuje Adam Małysz.
Program zawodów w Bischofshofen:
Piątek, 5 stycznia
15:00 – oficjalny trening
17:00 – kwalifikacje
Sobota, 6 stycznia
15:30 – seria próbna
17:00 – pierwsza seria konkursu indywidualnego (rywalizacja systemem KO)
Podstawowe informacje o skoczni w Bischofshofen:
Punkt HS: 140 m
Punkt K: 125
Rok konstrukcji: 1947
Rekordzista skoczni: Andreas Wellinger (Niemcy) – 144,5 m (5 stycznia 2017)
Następny Poprzedni